poniedziałek, 15 września 2014

SAŁATKA - RUKOLA, FIGI, SMAŻONY CAMEMBERT


Smażony ser skradł moje serce podczas pobytu w czeskiej Pradze. Tam można go dostać w każdej knajpie, zazwyczaj z frytkami lub w bułce. Bomba kaloryczna, owszem, ale jaka pyszna bomba. Żeby się trochę oszukać i usprawiedliwić przygotowałam go dziś jako składnik sałatki; prawie same warzywa i owoce;-). Do sałatki dodałam figi, bo bardzo lubię takie połączenia smakowe, ale swobodnie można z nich zrezygnować i zastąpić sparzonymi orzechami włoskimi. Ja właściwie chciałam użyć orzechów razem z figami, ale nie dostałam ich w osiedlowym sklepiku. Sałatka łatwa i szybka w przygotowaniu i wbrew pozorom niedroga. Kolacja idealna, zwłaszcza jeśli podacie ją z kromką chrupiącego pieczywa i kieliszkiem ulubionego wina.   


Składniki:

rukola
ser camembert
czerwona cebula
figi
orzechy włoskie
ocet balsamiczny (mnie udało się znaleźć w wersji kremowej)
jajko
bułka tarta
olej do smażenia

Ilość składników uzależniona jest od tego, jaką ilość sałatki chcecie przygotować

Ser kroję w kawałki, obtaczam w roztrzepanym jajku, bułce i smażę na niewielkim ogniu. Wszystkie składniki układam na talerzu i polewam octem balsamicznym. Proponuję tylko nie przesadzić z ilością fig, wystarczy dosłownie 3-4 cienkie plasterki jako delikatny akcent. Większa ilość zepsuje sałatkę. 

Smacznego:-)

niedziela, 14 września 2014

BIESZCZADY - MOJA NOWA MIŁOŚĆ





Ostatnie dni urlopu, piękna pogoda... Co tu robić? Zgrzeszyłabym, gdybym nie skorzystała z okazji, że mieszkam tymczasowo w Rzeszowie i nie odwiedziła Bieszczadów (toż to rzut beretem). Zwłaszcza, że (o zgrozo!) nigdy tam nie byłam. Nie wiem jak to się stało, przecież to najpiękniejsze miejsce pod słońcem. Idealne na wypad z rodziną, przyjacielem, z drugą połówką lub też solo. Teraz, we wrześniu jest świetny moment, turystów jest stosunkowo mało. 








Ok, decyzja zapadła. Teraz zasadnicza kwestia: dokąd, czym itd. Za namową internautów wybrałam uroczą wioskę Wetlinę, to podobno najlepszy punkt wypadowy na najciekawsze szlaki. Czym dojechać? I już w tym momencie zaczyna się robić pod górkę, komunikacja w tym regionie poza sezonem wakacyjnym jest mocno skomplikowana. Godz. 4:30 Neobus z Rzeszowa do Sanoka, miasta skąd rzekomo najłatwiej będzie mi dojechać bezpośrednio do Wetliny (Neobus jeździ w tamtym kierunku również z Warszawy, Krakowa i Wrocławia). W sumie byłoby bardzo łatwo, bo jeden pan świetnie wyczuł niszę i podstawia swojego prywatnego busa akurat na czas przyjazdu Neobusa do Sanoka. Heh, gdyby nie to, że moja naiwność pozwoliła mi być pewną, że gdzie jak gdzie, ale przy dworcu PKP w Sanoku na pewno będzie bankomat... UWAGA! W Sanoku, przy dworcu PKP nie ma bankomatu! Następny kurs do Wetliny - 10:40, za 4,5 godziny! Jestem człowiekiem cierpliwym:-)




Nocleg? O to nie trzeba się martwić w ogóle. W Wetlinie właściwie przy każdej posesji znajduje się tabliczka z ofertą wolnych pokoi. Bardziej wymagający mogą przenocować w którymś z prześlicznych drewnianych domków usytuowanych przy uliczce prowadzącej do żółtego szlaku nazwanej Manhattan (nie wiem na ile jest to oficjalna nazwa;-). Dla bardziej zaprawionych turystów proponuję schroniska, np. "Cień PRL", w którym sama nocowałam. Miejsce, gdzie człowiek ma wszystko, czego potrzeba na takim wypadzie: kawałek poduszki, ciepłą wodę, czajnik  i cudowną domową atmosferę, gdzie wszyscy ze sobą rozmawiają mimo, że się nie znają. Wieczorem można posiedzieć przy ognisku z zupełnie "obcymi" ludźmi.








Idziemy w góry, hen na połoniny:-) Przy wjeździe do Wetliny, tuż za karczmą "Chata wędrowca" jest wejście na żółty szlak , który w pewnym momencie krzyżuje się ze szlakiem czerwonym. W tym miejscu możemy pójść dalej szlakiem żółtym wiodącym na sam szczyt Smerka (1222 m.n.p.m)., albo skręcić w prawo i dojść  na szczyt Połoniny Wetlińskiej (1228 m.n.p.m.). Na Smerek krócej (ok 40 min), na Połoninę dłużej (ok. 2 godz.), ciekawiej i piękniej. Ponadto na samym jej szczycie zlokalizowane jest schronisko PTTK "Chatka Puchatka". Można tam coś zjeść i wypić. Ja akurat prowiant wzięłam ze sobą. Uwierzcie mi, zwykła bułka z kefirem nigdzie nie smakuje tak, jak tam. W chatce można również przenocować za bardzo symboliczne pieniądze. Ale trzeba się liczyć z tym, że jest to trochę survival, nie ma tam bieżącej wody ani prądu. Jestem pewna, że kiedyś chatkę "zaliczę", podobno widok wschodu i zachodu słońca z tego miejsca zapiera dech. 








Będąc na szlaku w Bieszczadach (właściwie nie tylko w Bieszczadach) spotkać się można z bardzo fajnym zjawiskiem. Otóż wszyscy którzy się mijają witają się ze sobą. Każdy każdemu mówi "dzień dobry" lub też bardziej młodzieżowo "cześć", nawet obcokrajowcy na tę okoliczność nauczyli się melodyjnie wymawiać "dżen dobły":-). I choć w pewnym momencie robi się to naprawdę męczące, to jest  niesamowicie miłe. A radość pana pod 70-tkę, któremu młodzi chłopcy powiedzieli "cześć" nie ma sobie równych;-) 

Czego napchałam do kanapki? Odrobina masła, rukola, ulubiona wędlina (gdybym miała więcej czasu przed wyjazdem, zamiast tego użyłabym upieczonej w rękawie piersi z kurczaka), ser brie, odrobina miodu i avocado, mmmmm:-)








Będąc "na dole" koniecznie trzeba zajrzeć do uroczej "Chaty wędrowca"  i spróbować słynnego naleśnika giganta z jagodami, śmietaną, miodem i cukrem pudrem. Polecam zamówić pół porcji, całej nie sposób zjeść, jak gigant to gigant. W karcie zapewniają, że zrobiony jest z tradycyjnego ciasta naleśnikowego. Dziwią się, że turyści porównują ten placek z racuchem. Po spróbowaniu potwierdzam, to bardziej racuch.  Powiem tak: na talerzu podano mi solidną porcję szczęścia:-)





Na śniadanko wybierzcie się do "Starego Sioła" tuż obok "Chaty wędrowca". Tosty z szynką i serem w towarzystwie warzyw i angielska herbata - na świeżym powietrzu, z widokiem na góry smakują nieziemsko. 
Natomiast wieczorem koniecznie trzeba zajrzeć do "Bazy ludzi z mgły". Opinie tych, którzy byli mówią same za siebie:-)










Kochani, czy ja muszę cokolwiek dodawać? Pakujcie plecaki i jedźcie choćby na 2 dni. Jest wrzesień, jeszcze dosyć zielono. Myślę, że z początkiem października będzie jeszcze piękniej, kiedy góry kąpać się będą w jesiennych czerwieniach i żółciach. 

W razie wątpliwości odpowiem na wszelkie pytania:-)

P.S. Tak, co by zaskoczenia nie było... W Wetlinie, miejscowości turystycznej, nie ma ani jednego bankomatu. Zaopatrzcie się w gotówkę:-)




czwartek, 11 września 2014

Kurki w sosie śmietanowym



Ostatni dzwonek właściwie, żeby przygotować coś z kurek. Chociaż ja już właściwie musiałam zadowolić się tymi "marketowymi". Długo trwały moje poszukiwania jakiejś babuszki na bazarze, która dysponuje takim towarem - poddałam się. Oczywiście, mój nabytek do kapelusza nie dorasta tym, które zbierałam z rodzicami w lesie. Pachnące, ozdobione strzępkami zielonego mchu - jadłam je na surowo, serio:-) Ich posmak szczypał w język. Moje dzisiejsze nie szczypią, muszę zadowolić się namiastką:/

Jeśli kurki to i śmietana. Przygotowanie jest bardzo proste, najbardziej pracochłonne jest tylko czyszczenie tych zacnych grzybków.

Składniki:

ok. 400g kurek
3 łyżki masła
duża cebula
2 marchewki
korzeń pietruszki
1 szkl. śmietany 18% (250 ml)
sól, pieprz, liść laurowy, ziele angielskie, odrobina maggi
natka pietruszki, koperek

Kurki oczyszczam bardzo dokładnie grzybek po grzybku, najlepiej pod bieżącą wodą. To bardzo ważny element przygotowania, jeśli nie chcę fundować swoim zębom piaskowego  peelingu. W rondlu rozpuszczam masło i wrzucam do niego pokrojoną w piórka cebulę. Kiedy się zeszkli wrzucam kurki, najlepiej w całości i pokrojoną w talarki marchewkę oraz pietruszkę. Podlewam wodą (ok. 3/4 szkl.) i duszę na niewielkim ogniu do miękkości. W międzyczasie przyprawiam; sól, pieprz, 2 listki laurowe, 2 ziarenka ziela angielskiego, odrobina maggi. Można się pokusić również o odrobinę sosu sojowego. Od momentu wlania wody całość musi się dusić ok. 30 min. Na koniec stopniowo dodaję śmietanę i trzymam na ogniu jeszcze kilka minut. Dodaję posiekaną natkę pietruszki lub koperku, a najlepiej jednego i drugiego. Podaję ze świeżym pieczywem lub młodymi ziemniakami. 









niedziela, 24 sierpnia 2014

Udka kurczaka w marynacie miodowej zapieczone z warzywami




Przede mną bardzo duże wyzwanie. Kilka miesięcy w delegacji, w hotelowym pokoju, na szczęście z aneksem. Teoretycznie mogłabym jadać na mieście, ale za bardzo kocham gotować, żeby zrezygnować z tego na tak długo. Zabrałam ze sobą najbardziej niezbędne przybory i działam... bez piekarnika, na dwóch niewielkich palnikach. Dziś u mnie na obiad udka z kurczaka, zamarynowane w miodzie, w połączeniu z warzywami. Idealnie byłoby całość zapiec w piekarniku, ja musiałam poradzić sobie mając pod ręką tylko patelnię. 

Składniki: 

kilka udek z kurczaka 
pomidory
1 duża cebula lub 2 małe
1 cukinia
kilka ząbków czosnku
4 łyżeczki miodu
1 łyżeczka musztardy
1 łyżeczka przyprawy do kurczaka
sól, pieprz
rozmaryn

Miód mieszam z musztardą i przyprawami. Udka kurczaka nacinam nożem, wszystkie mieszam z marynatą. Odstawiam do lodówki na kilka godzin. Warzywa kroję na kawałki o dowolnym kształcie. Do brytfanny wlewam kilka łyżek oliwy i układam naprzemiennie wszystkie składniki. Przykrywam folią aluminiową i wstawiam do nagrzanego piekarnika na ok. 30-40 minut ( widelcem sprawdzam miękkość mięsa i warzyw). 

Dziś jednak, na patelni usmażyłam najpierw udka z kurczaka razem z marynatą miodową z dodatkiem czosnku (nie obieram ząbków, jedynie rozgniatam je trzonkiem noża) i pokrojonej cebuli. Oddzielnie smażę resztę warzyw. Też jest bardzo smacznie, jednak z piekarnika zdrowiej i bardziej fit. 


piątek, 22 sierpnia 2014

Sos holenderski do szparagów lub jajek w koszulkach



Cóż, jest to mocno kaloryczny dodatek, ponieważ przygotowany jest na bazie masła i żółtek. Niemniej jajka po benedyktyńsku bez niego istnieć nie mogą.Często podaje się go również do gotowanych szparagów, stanowi też bazę do innych sosów. Sam w sobie nie jest smaczny, ale już w połączeniu z wylewającym się żółtkiem jajka w koszulce jest niebem w gębie. 

Składniki:
pół kostki dobrej jakości masła
4 żółtka
sok z połówki cytryny
sół, biały pieprz

 Masło rozpuszczam w rondelku uważając, aby się nie przypaliło. W innym naczyniu mikserem ubijam żółtka z sokiem z cytryny, solą i pieprzem. Gorące  masło wlewam stopniowo do ubitych żółtek ciągle mieszając mikserem. Sos powinien nabrać konsystencji majonezu. 

Gotowe:-)

środa, 20 sierpnia 2014

Domowy sos czosnkowy



Jako dodatek do pizzy lub zapiekanki sos czosnkowy jest niezastąpiony - zwłaszcza ten domowy. Różne są wersje jego przygotowania, ale wszystkie tak naprawdę do siebie podobne. Ostatnio natknęłam się na przepis, gdzie dodaje się odrobinę cukru. Faktycznie - fajny efekt. Nigdy nie udało mi się kupić dobrego sosu czosnkowego w sklepie. Nawet te z wyższej półki mają mdły i nijaki smak. Dlatego zachęcam gorąco do samodzielnego wykonania - to bardzo prosta sprawa:-)


Składniki:

jogurt naturalny grecki (szklanka)
2 łyżki majonezu
duży ząbek czosnku
sól, pieprz, cukier, zioła prowansalskie


Do jogurtu dodaję majonez, wciskam czosnek i doprawiam solą, cukrem (ok. pół łyżeczki) i ziołami. Sos powinien  trochę odstać (min. godzina, ale jeśli nigdzie Wam się nie spieszy dajcie mu trochę czasu dla siebie), aby składniki się "przegryzły".  A "przegryzanie" to taki bardzo tajemniczy proces chemiczny zachodzący w kuchni;-). 



wtorek, 19 sierpnia 2014

Sałatka z brokułem, serem pleśniowym i winogronami


Kocham takie połączenia smaków. Wersja wytrawna z dodatkiem słodkich owoców. Proponuję dziś lekką sałatkę z makaronem pełnoziarnistym, brokułem, serem pleśniowym i winogronami. Całość idealnie uzupełnia domowy sos czosnkowy. Mięsożercy mogą jak najbardziej dodać grillowaną pierś z kurczaka .

Składniki:

duży brokuł
makaron pełnoziarnisty
ok. 300g ciemnych winogron
ser pleśniowy (np. Lazur)
jogurt naturalny grecki
2 łyżki majonezu
duży ząbek czosnku
sól, pieprz, cukier, zioła prowansalskie

Brokuł płuczę pod wodą, dzielę na różyczki i gotuję. I teraz uwaga: generalnie w każdym przepisie natkniecie się na teorię, że brokuł wrzuca się na gorącą wodę. Ja, jako mistrzyni przekory, robię zupełnie odwrotnie. Wrzucam do zimnej, osolonej wody, dodaję łyżkę cukru. Od momentu zagotowania, trzymam na palniku kilka minut. Tym sposobem nigdy nie zdarzyło mi się brokuła rozgotować. Zawsze jest odpowiednio zielony, smaczny i al dente. Wrzucając na gorącą wodę, bardzo łatwo przeoczyć odpowiedni moment. Różyczki tracą kształt i kolor. Sami spróbujcie:-)
W oddzielnym garnku gotuję makaron wg przepisu. Po ugotowaniu przelewam na durszlaku zimną wodą, aby go zahartować. Ser kroję w kawałki, winogrona na połówki. Nie lubię pestek, więc je usuwam. Wszystkie składniki układam na talerzu. 

Sos czosnkowy:
Do jogurtu dodaję majonez, wciskam czosnek i doprawiam solą, cukrem (ok. pół łyżeczki) i ziołami. Sos musi trochę odstać, aby składniki się "przegryzły". Gotowym sosem czosnkowym polewam składniki ułożone na talerzu.

Smacznego:-))



sobota, 16 sierpnia 2014

Amerykańskie ciasto czekoladowe - zawsze się udaje




Przepis dostałam od mojego współlokatora, on z kolei wygrzebał go gdzieś w czeluściach internetów. Tzw. ciasto amerykańskie, mocno czekoladowe z kawałkami jabłek i orzechów w środku. Robi się je niesamowicie szybko i łatwo. Jeśli nie pomylicie proporcji i kolejności składników, zawsze Wam się uda:-)

Składniki: 

2 duże jabłka
150g orzechów włoskich
15g cynamonu
1 szkl. cukru
2 szkl. mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka sody
4 łyżki kakao
2 jajka
pół szkl. mleka
pół szkl. oleju

przy czym 1 szkl. = 220 ml


Wykonanie:

Jabłka obieram, kroję w kawałki i wrzucam do głębokiego naczynia. Wykładam na nie resztę składników w dokładnie takiej kolejności jak wyżej. Odstawiam na pół godziny. W międzyczasie zwykłą tortownicę smaruję masłem i wysypuję bułką tartą. Po upływie 30 min. wszystkie składniki mieszam delikatnie łyżką, aby się ze sobą połączyły. Wykładam ciasto do tortownicy, wstawiam do piekarnika nagrzanego do temp. 200 stopni na 40 min.

Słuchajcie, tylko tyle:-)
Ciasto jest gotowe:-)




\

piątek, 15 sierpnia 2014

Granita arbuzowa




Granita to tradycyjny włoski deser, bardzo prosty w przygotowaniu. Przygotowuje się go z wody, cukru i dodatków, zazwyczaj owocowych. Sekretem jest uzyskanie odpowiedniej konsystencji, na wpół zamarzniętej substancji z zachowaniem kryształków lodu. I wierzcie, że bardzo łatwo ten efekt uzyskać. Nie potrzebujecie maszyny do lodów, wystarczy tylko odpowiednio często mieszać. 


Jak ja to robię:

1,5 kg arbuza

sok z połówki cytryny (można więcej)
2 łyżeczki cukru pudru
opcjonalnie alkohol (wódka arbuzowa lub cytrynowa)

Z arbuza usuwam pestki, dzielę na kawałki i wrzucam do naczynia. Dodaję resztę składników i mieszam blenderem. Arbuz sam w sobie ma bardzo dużo wody, więc nie dodaję jej już w ogóle. Wlewam całość do naczynia i wstawiam do zamrażarki. Cały proces trwa ok. 3 godzin, ale trzeba do granity zaglądać mniej więcej co pół godz., a nawet częściej i przemieszać. 

Pyszne, czego chcieć więcej... 



Jajka po benedyktyńsku, czyli jajka w koszulkach z sosem holenderskim



Aaaach, dzień wolny - idealny na leniwy poranek z pysznym śniadaniem i kubkiem gorącej kawy. Jajka po benedyktyńsku to chyba najbardziej trafiona opcja. Kromka chrupiącego pieczywa, odpowiednio przyprawiony szpinak, jajka w koszulkach, całość polana sosem holenderskim. Trochę pracochłonne śniadanie, ale nie aż tak jak by się mogło wydawać. Z resztą, nigdzie nie musimy się spieszyć... mamy czas:-)

Jak ja to robię:

składniki na 2 porcje

ulubione pieczywo
4 jajka 


500g świeżego szpinaku
ząbek czosnku
gałka muszkatołowa, sól, pieprz

pół kostki dobrej jakości masła
4 żółtka
sok z połówki cytryny
sół, biały pieprz

Najpierw przygotowuję sos holenderski. Masło rozpuszczam w rondelku uważając, aby się nie przypaliło. W innym naczyniu mikserem ubijam żółtka z sokiem z cytryny, solą i pieprzem. Gorące masło wlewam stopniowo do ubitych żółtek ciągle mieszając mikserem. Sos powinien nabrać konsystencji majonezu. Odstawiam na bok i zabieram się za szpinak. Myję listki, odrywam ogonki, wrzucam je do głębokiego naczynia, gdzie wcześniej wlałam 2 łyżki oleju. Wciskam czosnek, dodaję sól i szczyptę gałki muszkatołowej i blanszuję przez kilka minut. Staram się tylko zeszklić szpinak, nie chcę, aby zrobiła się z niego bezkształtna papka. Jeśli utworzy się woda, oczywiście odcedzam. 

Pora na jaja. Jajka w koszulkach to, wbrew pozorom, nie jest nic trudnego. Do niewielkiego garnka wlewam wodę na wysokość ok. 4cm. Dodaję łyżkę octu i doprowadzam do wrzenia. Zmniejszam wtedy płomień, woda ma tylko delikatnie "bulgotać". Mieszam łyżką wodę tak, aby powstał wir. Jajka wbijam najpierw do małej miseczki, a potem delikatnie wrzucam do gotującej się wody. Delikatnie łyżką pomagam jajku uzyskać odpowiedni kształt (nie przejmuj się, jeśli porobi się dużo strzępków; po wyjęciu z wody da się jajko ładnie uformować). We wszelkich przepisach czas gotowania to przeważnie 3 minuty, ja jednak uważam, że wystarczy 2. Lubię, kiedy żółtko jest tak cudownie płynne. 

I teraz szybciutko smaruję pieczywo masełkiem, wykładam szpinak, potem jajeczko (albo dwa), polewam niewielką ilością sosu i posypuję świeżo zmielonym pieprzem. 

Smacznego kochani:-)



środa, 13 sierpnia 2014

Zielona fasolka szparagowa z bekonem



Do tej pory fasolka szparagowa i zrumieniona na maśle bułka tarta to była dla mnie nietykalna świętość. Mój współlokator zainspirował mnie jednak zupełnie innym połączeniem. Ugotował fasolkę i podał ją ze smażoną słoninką. Tylko tyle, najprościej. Palcami wybierałam strączki z garnka i nie mogłam przestać. I to są plusy posiadania znajomych z różnych zakątków Polski. Wymieniając doświadczenia przekonałam się na przykład, że do żurku  można wrzucić ziemniaki, marchewkę i smakuje to wybornie. 

Ja przygotowałam tę potrawę trochę po swojemu, zamiast słoniny użyłam cieniutkie plasterki wędzonego boczku. 

Jak ja to robię: (ilość wystarcza na 2 porcje)

ok. 200g wędzonego boczku w plasterkach
ok. 600g  fasolki

Ze strączków fasolki odcinam końcówki i gotuję je w osolonej wodzie do miękkości. Widelcem sprawdzam twardość, lubię al dente. A w międzyczasie na patelni smażę plasterki boczku. Posypuję je solą i na średnim ogniu wytapiam z nich jak najwięcej tłuszczu. I teraz w zależności od tego czy lubimy dania mniej lub bardziej "fit", fasolkę albo mieszamy z boczkiem i odrobiną wytopionego tłuszczu, albo podajemy same strączki z wysmażonymi plasterkami. Połączenie smaków takie jak lubię najbardziej: słodko-słony:-)

niedziela, 10 sierpnia 2014

Targ staroci na Kole - Warszawa















Jedno z tych miejsc, gdzie czas się zatrzymuje. Można znaleźć tu dosłownie wszystko, od najprawdziwszych oficerek podbijanych blachą, przez książki, fotografie, zastawy stołowe po domowy sok wiśniowy ustawiony w butelkach gdzieś pomiędzy całą resztą.Warto się tu wybrać samemu lub, w najlepszym przypadku, z małomównym towarzyszem. A dlaczego? Możemy wtedy przysłuchać się dialogom. Tu ludzie rozmawiają, każdy z każdym, nieważne czy się znają czy nie. 

"Podobno dziś u Jadźki kopytka na obiad..."

"-Panie, a czego tak drogo? Przecież to Ruskie robiły..
- Jakie Ruskie, toż to niemiecka produkcja..." I tu klient sprawdzając nazwę:
"- No jaka niemiecka, jaka... firma "GROT". To polska produkcja..."

"Wszystkie sie tylko rozwodzo, jakby sie dagadać nie można było..."

"O! a ten rycerzyk spasuje mi do tamtego Don Kichota..."

Okazuje się, że targ staroci na Kole odwiedza wielu obcokrajowców, co wprowadza handlarzy w urocze zakłopotanie, kiedy słyszą pytania zadane po angielsku:

"-Sorry, bankomat?"
Miły, starszy pan do kolegi obok:
"Ta pani przeprasza..."

"Is it work?"
Przerażonego handlarza ratuje klientka stojąca z boku tłumacząc:
"-Czy to działa?
- Działa, działa! Wszystko działa!"
Gdzieniegdzie słychać przedwojenne, warszawskie melodie. Stoiska obsługują przeważnie panowie w średnim wieku, a każdy z nich z pasją opowiada o historii przedmiotu, który klient (jakoś nie pasuje mi tu słowo "klient") trzyma w ręku.Widać i słychać, że znają się nawzajem. 

Pytam jednego:
"-Czy ma pan jakieś stare książki kulinarne?
-Ja nie, ale pani zapyta tego brzydala obok..."
Heh, urocze:-)
Wydaje mi się,że widok młodej kobiety w takim miejscu jest dla nich równie egzotyczny jak dla mnie ich zbiory. Zachwyt w ich spojrzeniach i słowach, drogie panie, bezcenny:-)

Moi drodzy, nie chce się opuszczać tego miejsca. Można chodzić w kółko i za każdym razem, mijając to samo stoisko widzi się zupełnie inne, cudowne przedmioty. Cały ten klimat ma po prostu duszę. 

Targ staroci na Kole funkcjonuje w każdą sobotę i niedzielę, w godzinach 6-15 (ale ok. 13 już niektórzy handlarze zaczynają się zbierać). Z centrum Warszawy można dojechać tramwajem 24, przystanek "Koło".


Polecam gorąco!